sobota, 30 marca 2013

Oswajanie zimy c.d.

Wszechobecna zima prawie doprowadziła do tego, żeby do mieszkania wróciła choinka... Ostatecznie jednak nie dałam się sprowokować :) Nie zważając na zimowe podmuchy, zaprosiłam wiosnę.



poniedziałek, 25 marca 2013

Oswajanie zimy

Ponieważ zima zdaje się nie zauważać upływu czasu, postanowiłam odkurzyć aparat i wykorzystać zimową aurę jako sprzymierzeńca. Trafiłam też na wyjątkowo pracowitych i cierpliwych modeli... :)






poniedziałek, 23 lipca 2012

Czeremcha 2012

Zmęczona, poobijana i naładowana pozytywną energią wróciłam dziś w nocy z Folków. W tej chwili starcza mi sił jedynie by napisać, że było niesamowicie oraz wrzucić na potwierdzenie kilka zdjęć.  Więcej zdjęć










sobota, 19 maja 2012

Na wsi. Po raz kolejny.

Nie wiedzieć czemu, wieś zawsze powoduje, że ciężko mi wypuścić aparat z rąk. Trzymam się go więc kurczowo i raz po raz naciskam spust migawki. Sprawia mi to wręcz nieprzyzwoitą przyjemność.
Nie łudzę się, że komuś jeszcze może się to aż tak spodobać. Mimo to pokażę Wam kilka zdjęć licząc na to, że choć trochę przypadną komuś do gustu. Pozdrawiam wiejsko :)





niedziela, 29 kwietnia 2012

Koniki wodne :)

Pogoda, którą aktualnie mamy za oknem sprawiła, że postanowiłam odkurzyć aparat :) Spowodowała również, że czterokopytne postanowiły nieco pochlapać i ponurkować.
Rezultat tych zabaw poniżej :)




niedziela, 26 lutego 2012

Poranki zimowe - dla odmiany

Jesienne poranki dawno już za nami, zima powoli odpuszcza i ustępuje miejsca wiosennym roztopom. Z związku z tymi wszystkimi zmianami ogłaszam przebudzenie z zimowego snu i reaktywację. Na dobry początek trochę zimy w bardzo moim, końskim wydaniu.



środa, 9 listopada 2011

Jesienne poranki

Podrzucam kilka ujęć w październikowego wypadu do Strachocina. Ponieważ nazwa zobowązuje, oprócz tego, że było bardzo przyjemnie, bywało również strasznie. Na przykład wtedy, gdy kominek zadymił nam cały domek.

Również wtedy, gdy z oddali dobiebły nas groźnie brzmiące okrzyki - na szczęście to tylko sąsiad zachwycający się gwiazdami :)

Strasznie było też wtedy, gdy ważący około 3 kilo pies za wszelką cenę chciał uniemożliwić nam przejście nad rzekę przy pomocy wielkiej paszczy po uszy uzbrojonej w zęby...
Ostatecznie jednak było bardzo wiejsko, leśnie, kominkowo i miło :)







Znajdź Andrzeja :)

środa, 12 października 2011

LUZ!!!


Dziś z okazji środy się wyluzujemy! Bo ileż można pisać i pracować, pracować i pisać? Dziś popiszemy się zabawą, zabawimy się pisaniem. Kilka minut temu wpadł mi do głowy pomysł, by opisać mój dzisiejszy, wymarzony, samotny babski wieczór. Miałam popracować, ale kij okazał się za długi a marchewka zwiędła. A jak powszechnie wiadomo, bez marchewki-motywacji, roboty nie ma. Niestety, po chwili przemyślałam kwestię i okazało się, że pisanie o moim prywatnym wieczorze może i mnie kręci, ale czytanie o nim? Pff… Mało brakowało, a te kilka myśli, które właśnie wpychają się do worda, nigdy nie opuściłyby mojej łepetyny. Pech chciał (wasz pech, nie mój), że przypadkowo mi się word otworzył.
Na wstępie chciałam polecić Wiśnię w Piwie. Jeśli choć trochę lubicie wiśnię i kiedykolwiek pomyśleliście, że piwo jest niezłe, tak jak ja pokochacie Wiśnię w Piwie. Co więcej, pech chciał (tak, tak, ciągle wasz pech), że dobrze wpływa na wenę! Serio, same się literki cisną. Korzystam z szansy danej mi przez Wiśnię.
Naszła mnie dziś refleksja, że praca nie jest całym życiem. Owszem, bez pracy nie ma kołaczy, bez kołaczy nie ma jedzenia kołaczy. A bez jedzenia (kołaczy lub innych pyszności) z życiem faktycznie krucho. Ale fajnie jeszcze poza pracą , mieć kiedy te kołacze jeść. Więc jem. Nie kołacze niestety. Kanapki. Z Wiśnią. I oliwkami. Totalna rozpusta. Ale to nie koniec. Ponieważ wykazałam się dziś niezwykłą nieodpowiedzialnością, zamiast pracować, pomalowałam paznokcie! Serio! A wczoraj jeszcze myślałam, że z niedoboru czasu już nigdy nie będę miała pomalowanych paznokci. Okazuje się jednak, że życie płata figle… Żeby efekt był trwalszy (nigdy nie wiadomo, kiedy życie znów wywinie mi taki numer i da wolną godzinkę), nałożyłam trzy warstwy! Taka kombinacja pozwala na komfortowe i bezproblemowe zdrapywanie lakieru z powierzchni paznokcia podczas sytuacji stresowych- korzyści są więc dwie.
Kończąc tą arcyciekawą wypowiedź, chciałam was ostrzec. Dziś w sklepie widziałam Śliwkę w Piwie… Sasasasasa!

czwartek, 6 października 2011

Aktorzy Czytają Wiersze

Październikowe wieczory właśnie przestały być nudne! W każdy poniedziałek od 3 do 24 października w klubokawiarni Leniviec przy ulicy Poznańskiej 7 stołeczni aktorzy czytają swoje ulubione wiersze.
W Warszawie z dnia na dzień powstaje coraz więcej miejsc, gdzie oprócz filiżanki kawy lub herbaty czeka na nas porządna porcja kultury. Jednym z nich jest Leniviec. Klubokawiarnia mieszcząca się prawie w samym centrum miasta jest miejscem, które stawia sobie za cel popularyzację kultury i sztuki poprzez organizowanie różnego rodzaju wydarzeń kulturalnych.
Październik w Lenivcu to spotkania z poezją. W każdy poniedziałek zjawiają się tam aktorzy, by czytać gościom swoje ulubione wiersze. Bohaterem spotkania 10 października będzie Marcin Piejaś. Aktor związany z Teatrem Polonia Krystyny Jandy oraz z Teatrem Capitol w Warszawie już raz gościł w Lenivcu czytając wiersze.
Spotkania odbywają się w Warszawie w klubokawiarni „Leniviec” przy ulicy Poznańskiej 7 o godzinie 20.
Wstęp wolny.

środa, 14 września 2011

Warszawska Premiera Literacka - nagroda dla Andrzeja Dobosza - Warszawa - Naszemiasto.pl

Warszawska Premiera Literacka - nagroda dla Andrzeja Dobosza - Warszawa - Naszemiasto.pl
Warszawska Premiera Literacka to nagroda dla artystów współczesnych, którzy swoim pisaniem ożywiają świat książek i sprawiają, że nadal jest po co sięgać po literaturę. Takim artystą jest Andrzej Dobosz, krytyk literacki i felietonista, którego książka pod tytułem "Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia" w środę oficjalnie została uznana za Książkę Września.
Nagroda przyznawana jest od 1985 roku pisarzom z Warszawy i Mazowsza, którzy wyróżniają się na tle pozostałych twórców. Raz w miesiącu w drodze plebiscytu wybierana jest książka miesiąca, a następnie spośród nich jury wyłania Książkę Roku. Oficjalny werdykt zawsze ogłaszany jest na wieczorze promocyjnym. Jak mówią organizatorzy konkursu, przy wyborze książki miesiąca zależy im na zachowaniu wielogatunkowości. To właśnie był jeden z powodów, dla którego akurat "Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia" został nagrodzony we wrześniu. Bo choć na ogół określa się go felietonem, jury dostrzegło w nim esej, i to najwyższych lotów.

Nagrodzona książka jest zbiorem felietonów pisanych od 1951 roku aż po dzień dzisiejszy. Podzielona na etapy, zawiera opis rzeczywistości widziany oczyma pisarza. Wiele utworów poświęconych jest literaturze, tam autor przybiera postać recenzenta. Jednak "Pustelnik…" to także opis miejsc, ludzi i życia codziennego Andrzeja Dobosza. Bo, jak mówią osoby znające pisarza osobiście, "Dobosz to Pustelnik, a Pustelnik to Dobosz".
- Jego uszczypliwość to lekkie muśnięcia. Do tego stopnia lekkie, że nie każdy, kogo musnął, zdaje sobie z tego sprawę - powiedział podczas środowego wręczania nagrody Rafał Marszałek, krytyk filmowy i wieloletni przyjaciel Dobosza.

Andrzej Dobosz urodził się w 1935 roku w Warszawie. Pisał felietony w "Tygodniku Powszechnym", "Współczesności", a także w "Rzeczpospolitej".

niedziela, 11 września 2011

Rewanż

W ramach oficjalnego rewanżu za wystawienie mojej twarzy na widok publiczny ( ;) ) rzucam Państwu Olę L.
A odważnych, którzy chcieliby Olę poznać bliżej, zapraszam do linków :)

czwartek, 1 września 2011

Praskie mamy


Jeszcze nie tak dawno, spacerując ulicami warszawskiej Pragi byłam wielce oburzona postawą niektórych młodych ( a także tych starszych) matek małych dzieci. Dziesiąta rano, czy wieczorem, one wypacykowane, wystrojone w kolorowe piórka przesiadywały ze swoimi „pisklętami” pod monopolowym. Zwykle w grupie około piętnastoosobowej, ubawione i beztroskie. Zawsze wtedy aż korciło, żeby do takich podejść i zapytać, czy wiedzą, co to spacer, plac zabaw albo wycieczka rowerowa. Albo, chociaż dom i czy mają w nim czystą koszulkę dla swojego dziecka.
I tak moje oburzenie trwało, aż do chwili, gdy przeczytałam pewien artykuł. Rzecz dotyczyła spędzania czasu z własnym dzieckiem. Jak wynikało z badań w tekście zamieszczonych, przeciętne dziecko większość weekendu (czyli dni, które opiekun ma zwykle wolne od pracy)spędza przed telewizorem, w najlepszym przypadku wraz ze swym rodzicem (choć ten drugi zazwyczaj ma telewizor we własnym pokoju). Może nie byłoby w tym nic złego, gdyby wszystkim ta sytuacja odpowiadała. Niestety, dzieci zamiast grzecznie się dostosować, mają na ten temat inne zdanie. Okazuje się, że większość marzy o wycieczce nad jezioro lub o sobotnim spacerze po lesie z tatą albo mamą ( bo pakiet obojga rodziców to już byłby chyba nadmiar szczęścia, więc nie przesadzajmy z bujaniem w obłokach…). Niewiarygodne, prawda? Kto by pomyślał, że dzieci nudzą się przed telewizorem…
Pozwólcie, że wrócę na chwilę do tych moich podsklepowych mam. Czytam artykuł, o którym mowa wyżej i nagle wszystko nabiera innego znaczenia. Obrazek z początku moich dzisiejszych przemyśleń zaczyna wyglądać następująco:
Kilka koleżanek, które łączy fakt bycia mamą jednego, względnie kilkorga dzieci, zamiast gnić przed „kolorowym pudłem” postanowiły spędzić czas na świeżym (ok, praskim, prawie „świeżym”) powietrzu. Zebrały swoje pociechy, naznosiły im zabawek, co by nie było nudno i rozpoczęły relaksujące popołudnie. One, na swój sposób zadbane, z pełnym makijażem i w szpilkach. Bo kto powiedział, że matka ma być szarą myszką i chodzić w kapciach!? Każdy przecież ma prawo czuć się atrakcyjnie! Co prawda, trochę razi żar markowych papierosów, ale cóż… Im też należy się odrobina przyjemności w tym szarym życiu…
W odległości kilku metrów od nich, widzimy gromadkę dzieciaków. Kilkoro jeszcze pełza na czworaka, ale są też takie, które doskonale operują już ”łaciną”. Większości uśmiech nie schodzi z twarzy. No, chyba że akurat któreś ze starszych pedagogicznie doprowadzi młodsze rodzeństwo do porządku, na przykład szarpnięciem za włosy lub porządnym kopniakiem- mamy wtedy chwilę płaczu. Nie trwa ona jednak długo, bo czujna mama kilkoma ostrymi (zazwyczaj pięcioliterowymi) słowami wytłumaczy, że ich zachowanie jest nieodpowiednie i jak się zaraz nie uspokoją, to pójdą do domu oglądać telewizję. Przerażone tą groźbą szkraby natychmiastowo powracają do swych codziennych zajęć.
Jak już wspomniałam, maluchy może nie mają do dyspozycji nowoczesnego, bezpiecznego placu zabaw. Mają jednak szereg innych atrakcji. Podstawowym wyposażeniem małego Prażanina i małej Prażanki jest oczywiście trzepak. Służy za przyrząd gimnastyczny, ławkę i pewnie wiele innych ( o których nie wiem, bo kilkanaście lat już z niego nie korzystałam). Kolejnym z ważnych akcesoriów jest śmietnik. Można go przepychać z miejsca na miejsce, wrzucać doń petardy (albo młodszego brata) a nawet, oczywiście w celu przeprowadzenia eksperymentu naukowego, podpalić i obserwować proces spalania. Nie można zapomnieć o kapslach od piwa. To przecież doskonały sposób nauki trudnej sztuki negocjacji. Ja mam trzy kapsle po Królewskim, ty mi za to dasz jeden po Redd’sie. A za Heineken’a mogę dostać nawet kilka Tyskich. Handel wymienny kwitnie.
Porządne praskie dziecko obowiązkowo musi być brudne. Nie dlatego, że mama go rano nie przebrała. Jeżeli ma czystą koszulkę znaczy, że nie bawi się dostatecznie dobrze, albo nie daj Boże, jest nudziarzem i „mrukiem”, i inni nie chcą się z nim bawić. Dobrze też, jeżeli ma pozdzierane łokcie i kolana. W końcu podwórko to najlepsza szkoła życia, nie ma tu miejsca dla mięczaków.
Pod sklepem zazwyczaj stoi jeden rower. Musi być sprawiedliwie, więc każdy czeka na swoją kolej, podczas której robi rundkę do czerwonego samochodu i z powrotem, albo dookoła bloku (to już zależy od tego, pod którym monopolowym prowadzimy nasze obserwacje). Wyjątkiem są starsi i silniejsi, bo i tak nikomu nie uda się zsadzić ich ze wspólnego roweru, więc tacy mogą robić dowolną ilość rund.
Zabawy, które udało mi się zauważyć to zapewne tylko niewielki fragment ich możliwości. Dziecięca wyobraźnia jest naprawdę nieograniczona. Po kilku spacerach w okolicy mojego bloku, mam mieszane uczucia przeglądając portale internetowe poświęcone tak zwanym „dzieciom ulicy”. Pełno w tych tekstach „patologii”, „kradzieży” i pytań: „co mają w głowie te matki?”. A ja zapytam, co mają w głowie te matki dzieci z „dobrych domów”, które niedziele spędzają z „Na Wspólnej”, jednocześnie nie pozwalając swojemu czystemu dziecku wyjść na podwórko, żeby nie zadawało się z tą „patologią”? I co mają w głowie te matki, hodujące w domu małych geniuszy, grających na fortepianie i znających pięć języków mając 5 lat, przestających mieścić się w drzwiach? Bo przecież uprawiając sport ich Złotka mogą się zmęczyć albo ( o, zgrozo!) przewrócić i stłuc kolano!
Niewątpliwie, idealnie by było, gdyby każdy rodzic potrafił zorganizować swojej latorośli czas, przy okazji dbając o jego edukację, rozwój fizyczny i emocjonalny. Tego życzę sobie i każdemu rodzicowi. Niestety, ideały możemy włożyć między bajki. A wszystkim walczącym o prawa dziecka polecam przyjrzenie się bliżej tym wyrodnym matkom i ich brudnym dzieciom. Ja tak zrobiłam i dziś przechodząc obok sklepu z „jabolami” na pewno rzucę im szczery uśmiech.
Anioł na Ząbkowskiej

środa, 31 sierpnia 2011

Parkowo

Ostatni dzień mojego najdłuższego w życiu urlopu postanowiłam spędzić na łonie przyrody. Z aparatem w jednej dłoni, butelką wody w drugiej i z obstawą w postaci niezastąpionej Aleksandry odwiedziłam Park Skaryszewski. I ponownie odkryłam, że nawet tuż pod domem czekają na mnie przyjemne doznania i spotkania.Ciekawskie wiewióry (już zapomniałam, że ogony mają większe od tułowia!), panowie po sześćdziesiątce w rozpiętych koszulach (tych widoków postanowiłam wam oszczędzić ;) ) i robaki z parciem na szkło- wręcz same wlatują w obiektyw ;) A to wszystko 3 kilometry od domu. I już przestaję żałować, że prawdopodobnie nie wyjadę nigdzie przez najbliższą wieczność... ;) Z okazji końca wakacji i powrotu do pracy ( a niektórym do szkoły) życzę sobie (i tym szkolnym niektórym) więcej takich miejskich wypadów :)






sobota, 20 sierpnia 2011

Poczuj do Pragi miętę!


Poczuj do Pragi miętę!
Mobilna instalacja składająca się z 6mkw sadzonek mięty połączona ze ścieżką dźwiękową już w najbliższą sobotę stanie na placyku u zbiegu ulic Stalowej i 11 Listopada. Projekt ma pomóc w budowaniu pozytywnego wizerunku Pragi.
Warszawska Praga od lat nie cieszy się najlepszą reputacją, choć wygląda na to, że całkiem niesłusznie. Każdy, kto wybierze się na spacer po tej części stolicy musi zauważyć, że ponure bramy zmieniają się w galerie sztuki, opuszczone fabryki w klimatyczne puby, a niegdyś zakurzone sklepowe witryny z wybitymi szybami aktualnie są miejscem pachnącym domowym jedzeniem. Ale jeśli komuś nie uda się tego wszystkiego dostrzec samodzielnie, niewątpliwie powinien pojawić się w sobotę o godzinie 19.30 w Galerii Nizio przy Inżynierskiej 3. Odbędzie się tam wernisaż otwierający projekt NA_MIĘTNIE stworzony przez Galerię Nizio i kolektyw v[v]witalny. Na każdego gościa, oprócz porcji sztuki, będzie czekać zupa groszkowo-miętowa oraz orzeźwiające miętowe napoje. Po posiłku przyda się spacer, dlatego też organizatorzy wraz z gośćmi przeniosą instalację na ulicę Stalową, tuż pod urocze Bistro. To szansa dla tych, którym nie uda się załapać na zupę- pierogi w Bistro na Pradze zadowolą nawet najbardziej wymagające podniebienia! Cała akcja zakończy się ustawieniem dwumetrowego, otwartego walca wypełnionego miętą zaprojektowanego przez Macieja Czeredysa.
Nazwa projektu wzięła się od zwrotu „czuję do ciebie miętę”, ma wpłynąć pozytywnie na emocje przechodniów. Celem jest ożywienie przestrzeni publicznej i ocieplenie wizerunku Pragi. Instalacja będzie trwała tak długo, jak długo przy życiu utrzymają się użyte w niej sadzonki.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Fabką po Europie

Magda

Most w Budapeszcie

Tonąca ławka:)

Zielenina

Ponownie most

Wariacje na temat butelki

Puszek

Magda o zachodzie słońca w Budapeszcie  

Trwa okres wakacyjny, więc i ja postanowiłam wrzucić na luz i wyjechać. Zebrawszy ekipę załadowaliśmy się do Fabii i ruszyliśmy w jedną z wielu podróży życia :) Przez Częstochowę do Pragi, wypić piwo za 10 czeskich koron. Następnie Budapeszt, by posmakować węgierskiej gościnności ( rozczula wręcz! ale o tym później) i węgierskiego wina ( ono również rozczula :) ). Na koniec Graz, nocleg na trasie i Wiedeń. Choć Wiednia niestety jest niedosyt, bo jedyne, co zapamiętałam to McDonald's. Liczę, że nadrobię następnym razem :)

A wszystko to okraszone powalającymi widokami, którymi powyżej się podzieliłam. Jednym słowem: POLECAM!